Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/479

Ta strona została przepisana.
—   477   —

swojej trafił parafji; ale ich zaraz tak opanował, że mu już mówią: „ojcze“, a niejeden i w rękę go całuje. Nawet najburzliwszego z nich, Walentego Skrzypę — pokazywałem ci go kiedyś — tak przerobił, że kiedy była indagacja, a policjanci zaczęli pytać, czy „przebrany zakonnik“ nie rozdawał tu bolszewickiej bibuły i różne mu przypisywali zbrodnie, porwał się ten Skrzypa i tak sklął policję a towarzyszy podniecił, że się posunęli groźnie naprzód i właściwie wyrzucili policję z fabryki. Skrzypę zapisano do protokółu.
— A to tęgie chłopy! — rzekł odruchowo Sworski.
— Im nic się nie stanie; większych ekscesów nie było. Ale żeby on sam, ten wasz Stary Przeor nie popadł się.
— Czyli: żeby go nie aresztowano? — — To go nie znasz, Domciu!
— I żałuję — odrzekł Dominik, biorąc dosłownie wykrzyknik Tadeusza. — W ostatnich czasach zajęty byłem Bronisławicami i mniej zachodziłem do fabryki. Przeoczyłem.
A Sworski powrócił do treści głównej:
— Mam nawet dowody, że się stąd oddalił. Przeszłej nocy przechodził przez Bronisławice wzdłuż rzeki Czarnej, w kierunku na zachód. Rozumiem teraz, że śpieszył i do nas nie wstąpił.
— To dobrze — pocieszył się Gimbut — tam zaraz granica powiatu. Nie będzie już pod jurysdykcją naszego starosty.
— A tutejszy starosta?... Sądzisz, że to on wydał ten bezecny rozkaz aresztowania?