— Ach, to uwalnianie od wojska? Na co się to zdało?
— Jakto na co? — Przecie przymusowa służba w armji moskiewskiej to największa nasza nędza i hańba! A uwolnić od nich choć kilku ludzi cennych dla przyszłości kraju, to piękne zadanie dla obywatelki.
— Znaczy: chcesz uwolnić od służby Rewiatyckiego?
— Tymczasem jego, potem innych, ilu się da. — upozorowała pani Adela swój rumieniec zapałem do sprawy.
— Et! — machnął ręką pogardliwie dyrektor.
— Doprawdy, Domciu, że brak ci patrjotyzmu!
— Co takiego?! — wybuchnął Gimbut. Wiedz, że patrjota robi to, co jemu ciężko, a co w sumieniu uznaje za pożyteczne dla kraju. A patrjotyzm bez ofiary, dla efektu, dla przyjemności — to tandetna rzecz.
Wierna swemu systemowi unikania scen, pani Adela odpowiedziała pojednawczo:
— Nie zaprzeczysz mi jednak, że to akcja pożyteczna.
— Na nic! Ogólnej nędzy, która tkwi w tem, że musimy służyć w obu armjach z sobą walczących, rosyjskiej i niemieckiej, — nie odwrócisz. A jeden więcej, jeden mniej — to bajki.
— A jeżeli ten jeden jest wartością dla całego narodu?
— Ot! znowu frazes! Inni jeszcze więcej warci, a poszli, albo pójdą.
Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/85
Ta strona została przepisana.
— 83 —