Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/102

Ta strona została przepisana.
—   96   —

cielem, przywiązywał go nadto do projektu wielkiej biblioteki.
Trochę zimno w krzyżu uczyniło się Janowi, gdy wysłuchał propozycyi. Inaczej wcale wyobrażał sobie przyszłość — budował i dla siebie wielką, własną pracownię gdzieś — na wzgórzu, z widokiem na Wisłę... budował bez grosza w kieszeni, za złoto, pochodzące z wymarzonych honoraryów.
Ale przyjął, gdyż pensya i mieszkanie pozwalały mu urzeczywistnić inny, przemożnie kuszący zamiar. Zakochał się właśnie w tym roku w ślicznej pannie Ludwice.
Była to istota nie z bajki, lecz piękność, czekająca w ukryciu na przeznaczenie, córka zubożałych ziemian, wychowana z dygiem i fortepianem, wzorowo źle uzbrojona n a twardy los kobiety uczciwej bez pieniędzy. Jan Bujnicki poznał ją podczas wiosennej wycieczki na wieś, pokochał tym żywiołowym wybuchem uczucia, które artystom świat zasłania mgłą od krwi różową i cieniem skrzydeł ich własnych, w rozkosznym krzyku duszy tryskających od ramion. I tym wybuchem miłosnym, na szczęście, czy nieszczęście kobiet rzadko przez nie widzianym, oczarował pannę.
Rodzice zgodzili się łatwo, pragnęli bowiem tylko przyzwoitego umieszczenia dziecka. A zawsze pan Bujnicki, młodzieniec z dobrego gniazda, artysta wielkiego talentu, przyjaciel księcia Koreckiego ma przyszłość...