Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/104

Ta strona została przepisana.
—   98   —

de facto w pałacu, rósł jej w oczach na pierwszego w Polsce rzeźbiarza, dzielił z nią sympatyę ogółu i bliższych znajomych.
Trzeba przyznać, że i książę Korecki okazał w tych czasach Bujnickiemu wiele przyjaźni. Nie dał mu odczuć stanowiska podrzędnego pracownika do chlebodawcy; do stosunków wprowadził to naoliwienie form towarzyskich, które tak łatwo i naturalnie przychodzi osobom wysokiego urodzenia. Pozostał przyjacielem, swobodnym towarzyszem, niby wspólnikiem praw i wygód, wynikających z mieszkania w pałacu. To wspólnictwo posuwało się nawet za daleko, zdaniem rygorystów, gdy widziano panią Ludwikę, gospodarującą w ogrodzie pałacowym, i Bujnickich zbyt często na obiadach pomiędzy gośćmi księcia, niby bliskich krewnych. Ale Jan, któremu żona powtarzała ze szczerością pieszczonego dziecka wszystkie rozmowy z księciem i z innymi, nie przeciwdziałał. Rozmowy były ostatecznie przyzwoite, ograniczały się do estetycznego kultu piękności. Artystę bawił ten kult ogólny, zwłaszcza, że sam był pewny niezłomnego uczucia swej ukochanej.
Płynęły miesiące, nadeszły ogromne wypadki w tej salonowej sielance, jak urodzenie syna — płynęły znowu dni piękne i zdawało się, że trwać to będzie wiecznie. Jan nic prawie nie robił w bibliotece, gdyż Adam dodał mu pomocnika, na którego zwalono całą robotę w kurzu i atramencie. Jan zajmował się na nowo projektami gmachu, urządził sobie pracownię, w której szkicował i lepił według przypływu fantazyi, nie licząc się z czasem, z terminami, z praktycznym wynikiem.