ślinkę — raz ją przypadkiem widziałem — niestety, jest to roślina dwupłciowa i nieodłączna od swego męskiego okazu.
— Cependant, le comble du jardinage pour la femme c’est de planter son mari — dodał d’Anjorrant.
— Wyobraź sobie, że to kobieta uczciwa. Mamy jeszcze takie na naszej zapadłej prowincyi.
— Gdybyśmy takich nie miewali, mój drogi, nie byłoby żadnego smaku w posiadaniu — odrzekł markiz. — Ale co tu gadać? Adam nie może poprostu nas z nią zapoznać, bo ją mało zna.
— Jakto? jest żoną mego szkolnego kolegi i mieszka w moim domu.
— C’est delicat... — spierał się d’Anjorrant na przekorę. — A ten kolega jakiego typu? wygodny?
— Gdzież tam! — zawołał Tonio — rzeźbiarz i człowiek z »towarzystwa«, zarozumiały z obu tych tytułów, podwójnie. Adam go się boi poprostu...
— Tak, tak, ogromnie — uśmiechnął się Adam niby swobodnie.
— Więc kogóż się boisz? Pani Ludwiki?... Zaproś ją właśnie dzisiaj, kiedy Bujnickiego niema w domu. Będzie dużo zabawniej... Ale ty się na to nie zdobędziesz, ty w gruncie jesteś altruistą dla Bujnickiego... masz pałac dla jego wygody.
W oparach wesołego poobiedzia trwała rozmowa z tego tonu i doszła do przekonania Koreckiego o tem, że wypada mu urządzić natychmiast kolacyę z panią Ludwiką dla znakomitych gości. Trudno było zaprosić
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/107
Ta strona została przepisana.
— 101 —