Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/110

Ta strona została przepisana.
—   104   —

i ruchem propozycyę, która kobiecie równie pochlebia, gdy się zgadza, jak oburza ją, gdy nie chce.
Pani Ludwika odsunęła się skokiem posuwistym, niby tanecznym.
— Mości książę! nie chciałabym... płakać!
— Ależ pani! jabym przeciwnie... zrobił wszystko, abyś była szczęśliwa, aby...
— To proszę mię opuścić.

∗             ∗

Wtedy ostatni raz w życiu ujrzał Korecki panią Ludwikę i w tej postaci, pałająca pogardą, utkwiła mu w pamięci.
Gdy powrócił nazajutrz Jan Bujnicki, żona opowiedziała mu scenę z księciem prawdziwie, choć osłabiając znaczenie słów ostatnich. Dumnemu rzeźbiarzowi wystarczył aż nadto fakt lekceważącego zaproszenia. Poszedł odrazu za wielmożną w życiu jego fantazyą: żonę wywiózł do Płocka, gdzie miał starych, — przyzwoitych krewnych, sam zaś pozostał jeszcze miesiąc w Warszawie, w pałacu... przyjaciela. Był to najgorszy miesiąc w jego życiu.
Zwołał handlarzy, amatorów »okazyi«, wszystkie kruki, krążące zwykle nad rozpadaniem się zbyt wybujałych ku pięknu urządzeń ludzkich, pałaców na lodzie, a choćby mieszkań artystów, żyjących według miary dusz swych pańskich, ale ponad stan, określony dla nich przez najświętszą Giełdę. Tym krukom dał zabrać za marne pieniądze swoje gliny, bronzy nawet abozze, następnie celniejsze meble, obrazy i ozdoby mieszkania. Gdy