Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/113

Ta strona została przepisana.
—   107   —

zała się w tej akcyi zbyteczną, strzelała w próżnię. Nadto, wysłuchawszy głośnych pochwał swej wspaniałomyślności i oburzeń na niewdzięcznego i t. d. Bujnickiego, Korecki zauważył pewne uciszenie i zanik w opinii rynsztokowej, jakby namysł nad tem, czy we wszystkich okazyach życiowych warto mieć tak potężnego i wspaniałego przyjaciela, jak księżę Korecki?
Następnie obudziła się w Koreckim nadąsana tęsknota. Ten Jan jest nieznośny, ale czy nie lepiej było, gdy się go miało ciągle pod ręką? — — Coś się budowało, o czemś się mówiło. — — A pani Ludwika — — może to jedyna kobieta, dla której książę Adam czuł uwielbienie, połączone z szacunkiem? może jedyna, której widok i głos budził w nim gorętsze zamiłowanie do życia i do czynu? Głupstwo się stało tamtego dnia. — — Można było dawnym systemem delikatnej przyjaźni trwalej przywiązać do siebie tę panią. — — Chodziłaby teraz po ogrodzie, po tych pokojach, choćby cudza... niezupełnie cudza i żywą pięknością czarująca tę pustkę, zaludnioną przez ludzi układnych, lecz marnych, przez dworaków, przez kobiety mniej piękne i zbyt łatwe...
Takie myślenia niepokoiły z początku księcia, potem coraz mniej, aż powoli stały się mgławicą, powracającą tylko przez sen, gdyż życie nie nastręczało przypomnień. Bujniccy mieszkali w Płocku, Korecki tonął w mdłych przyjemnościach swojego towarzystwa. Powracał do swej wegetacyi: tu coś płacił, tam coś reprezentował, cieszył się opinią dobrego milionera i poziewał.

∗             ∗