Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/120

Ta strona została przepisana.
—   114   —

A profesor Wyrwicz, który nie zwykł popieranych przez siebie projektów odkładać na jutro, pędził już do Płocka przez płową od zbóż dolinę Wisły. Niemłody był — dusza i kości — ale hartowny i wrażliwy, jak sprężyna, poruszająca zegarowy mechanizm. Pędził przez kraj, dyszący świętem żniwa, lecz nie po malarsku notował sobie w pamięci widoki.
Tutaj kraj ludny, tłusty, względnie bogaty... Szkółek mało! — — Wypadnie stworzyć jeszcze dwa ogniska oświatowe. — — Pagórek dobry pod budynek szkolny; bukiet drzew, blisko woda — krajobraz uszlachetniający. Kąpiel, ćwiczenia gimnastyczne — — —
— Od tej stacyi zjeżdża się do Starych Werpechów Werpechowskiego. Trzeba zajechać do niego, wracając z Płocka, i ofiarować mu miejsce w komitecie razem z księciem X. i hrabią Z. Za to poczciwina zapłaci mi na insłytucyę tyle, co książę i hrabia razem. Niech znają wspaniałomyślność Werpechowskiego!
— Co to dzisiaj? — środa — sesya banku spółdzielniczego, jutro — domu ludowego. — Nie zdążę już na żadną, ale zdaje się, że wszystko przygotowałem dostatecznie. — — Szkoda, że do testamentu Koreckiego nie wprowadziłem zapisu dla moich ślązaków — — no, trzeba było i Odrowążom coś ze spadku zostawić. — — —
Siedząc w wagonie drugiej klasy, Wyrwicz, nikły i skromnie ubrany, liczył ciągłe, ważył, szuflował miliony publiczne, którymi zarządzał, rozdzielając je na przeróżne krajowe potrzeby. Niesyt jednak nigdy i w ciągłym niedoborze do szerokich pragnień, wietrzył i w podróży, czy nie zdarzy się okazya ściągnięcia podatku z jakiego