Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/122

Ta strona została przepisana.
—   116   —

mych, wyciągających do niego ramiona. Oddawał sumiennie ukłony, zawiązywał krótkie, celowe konwersacye, pytał o urodzaje, o zdrowie, o interesy ludzi okolicznych, o stan ich wydajności. Zdawał się przemyślać o nałożeniu regularnego podatku od morgi i od dochodu. Uśmiechali się jednak ludzie do niego, nie jak do natręta, serdecznie i z uznaniem.
Dojeżdżając końmi już do Płocka, zapatrzył się na starą katedrę, panującą nad miastem, i zaczął szkicować w myśli projekt wspaniałego jej odnowienia. Możnaby wziąć z kapitału ochrony zabytków przeszłości, można i nową specyalną otworzyć składeczkę...
Dorożkarz w Płocku wiedział gdzie mieszkają państwo Bujniccy, ale zadziwił Wyrwicza pytaniem:
— Czy wieczornym pociągiem przyjedzie jeszcze kto oprócz wielmożnego pana?
— Nie wiem... a bo co?
— Bo myślałem, że na pogrzeb...
— Czyj pogrzeb?
— A no... pana Bujnickiego.
Wyrwicz skoczył z poduszek i stanął w dryndzie za woźnicą:
— Co wy mówicie? Umarł?!
— Tej nocy, panie — na serce skończył. Żona i syn zostali. Dobry był pan! U nas w Płocku żaden taki...
Wyrwicz nie słuchał wspomnień dorożkarza, rozmyślał, boleśnie dotknięty, o niespodziewanem zniknięciu wybitnego człowieka. Zanim jednak zajechał do okrytego żałobą mieszkania, już winszował sobie przezorności, że nie uzależnił egzystencyi biblioteki od wykona-