Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/123

Ta strona została przepisana.
—   117   —

nia jej przez Bujnickiego. Szukał już w pamięci architekta na zastępstwo. Rozrzewnił się dopiero naprawdę, gdy zobaczył panią Ludwikę, rażoną niby piorunem, niemą, bez łzy w oku, kamiennie zadziwioną przez okrucieństwo wyroków, które życie i szczęście ludzkie przecinają tak w pół rozwoju.
Nawet dzienniki, zatwardziałe w zawodowem karawaniarstwie, tego dnia szczeremi łzami zapłakały.


V.

Nauka dochodzi powoli do stwierdzenia tego, co prostaczkowie i poeci dawno już wiedzieli, że cienie umarłych błąkają się przez pewien czas po miejscach cielesnego swego bytowania. Trwanie wędrówki zależy od najwyższych Wyroków i godzić się może z pojęciem czyśćca. Jedno jest pewnikiem: umarli nawiedzają miejsca swych dawnych błędów — można powiedzieć: teren grzechu. Spotykając na nim żywych jeszcze wspólników, budzą w nich sumienie; spotykając nieznajomych żyjących — straszą. Tylko, gdy się cień spotka z cieniem, obcują z sobą swobodnie, jak ludzie jednych potrzeb i tego samego towarzystwa.
Adam i Jan umarli w tym samym tygodniu i obaj za różne grzechy skazani zostali na wędrówkę błędnych cieni. Odwiedzali też różne tereny, aż zeszli się jednej nocy w ogrodzie pałacowym, dawniej Koreckich, dzisiaj Odrowążów.