Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/126

Ta strona została przepisana.
—   120   —

Cień Adama skurczył się, ale, chcąc się pocieszyć przynajmniej towarzystwem w niedoli, przymówił Janowi:
— A ty jakżeż ujmiesz teraz ołówek albo dłóto tymi palcami z mgły? — I ty nie jesteś już artystą.
Duch Jana pochylił głowę, ale ją znowu podniósł i szmerem, podobniejszym do żywego głosu, przemówił:
— Żyję jeszcze w paru działach na ziemi i w kilku sercach.
— A gdy ci ludzie pomrą, a dzieła się rozsypią?
— Ja już będę wtedy w nowem życiu.
Cień księcia zbladł jeszcze bardziej i stał się tak nikłym, jak jego osoba bez pozycyi i bez pieniędzy. Beznadziejne poczucie nicości trawiło go, aż wydał się zarysem pustym między pniami dwóch wspaniałych drzew własnego niegdyś ogrodu. Westchnienie, zaledwie Bogu dosłyszalne, ozwało się z miejsca, gdzie stał jeszcze cień cienia:
— Czy nie mógłbym zniknąć na wieki?
I zdaje się, że Bóg ulitował się ostatniemu pragnieniu mgły, którą przez swą najwyższą fantazyę zechciał stworzyć tak nikłą — bo cień Adama przestał odtąd powracać na ziemię, jako określone indywiduum. Błąka się tylko w układach prawno-ekonomicznych i w dziełach jako cyfra pieniężnego datku. Mówi się jeszcze o masie spadkowej po Koreckim, o projekcie biblioteki Koreckich, ale nikt już nie umie nawet w wyobraźni uprzytomnić sobie, kim był książę Adam, ostatni z rodu.
Duch zaś Jana błąka się dotychczas na czyśćcowej pokucie, iż wysłany był na dzieła większe, talenty