Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/135

Ta strona została przepisana.
—   129   —

strzegł... Zresztą, kto wie? Możem ja za mało sobie dowierzał, albo nie umiał odróżnić płomyka przywiązania do mnie pośród znikomych ale ślicznych skier, któremi obdzielała ona zawsze mężczyzn?... Już to taka natura uprzejma, przymilna, wdzięcząca się do całego świata.
Rozmowa z matką była długa. Przykry mi był ton, bo nicowaliśmy zalety i wady Celiny, jakby jakiego majątku przed kupnem, a matka, pozbywszy się już, widać, pierwszej ostrożności, którą wobec wymagającego uwielbień mojego uczucia chciała zachować, mówiła coraz wyraźniej.
— Po śmierci Szarzyńskiego obawiałam się ciągle, że się na tem skończy; wiedziałem, że Celina wybierze ciebie z pomiędzy swych aspirantów. Nie dziwię się jej: możesz się podobać i bez zaślepienia sądzę, że lepiej wyglądasz i więcej jesteś wart, niż jej zwykłe otoczenie.
Odpowiedziałem zupełnie szczerze:
— Teraz: dopiero przychodzi mi to do głowy, kiedy fakt naszych zaręczyn jest spełniony. Ale doprawdy nie spodziewałem się, że mnie ona pokocha. Najprzód to, co mama przez swoje życzliwe oczy we mnie widzi, dla mnie jest zupełnie wątpliwe. Jak wyglądam? Wiem, żem do ludzi podobny, ale nie do tych, którzy mają tak na zwane »szczęście do kobiet«. Zawsze mi się zdaje, że każdy mężczyzna, rozmawiający z Celiną, ma nademmą jakąś przewagę wdzięku i światowego sprytu. Wprawdzie tylko w stosunku do Celiny to mi się zdaje. W rozmowie z innymi mężczyznami, czy kobietami, zapalam się często i wtedy widzę, że mnie słuchają przyjemnie, że im się