Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/14

Ta strona została przepisana.
—   8   —

i siec, napełniał coraz głośniej przerwy między porykami gromu i przesłaniał błyskawiczne zjawy szkłem płynnem, mętno-sinem, zapłakanem rozpacznie. Aż sam, jak grzmot, deszcz lunął n a dachy i na odpryskującą igłami kałuż ziemię. Piorunowe łono chmur przypełzło do zenitu, biło jednocześnie hukiem i błyskiem, wisiało nad samym domem.
— Niech Martinowa... niech Martinowa idzie do siebie — ja się... pomodlę.
Ksiądz ukląkł przed łóżkiem w sypialnym pokoju i zaczął głośno odmawiać modlitwę, której prawie nie łowił uchem poprzez huk burzy, nie rozumiał. Widział przed sobą na ścianie kobierczyk z tygrysem, na nim krucyfiks — i myśli ścigały mu się sprzeczne po głowie:
— Bóg mą ucieczką i mocą. — — Gdyby mnie śmierć zaskoczyła tutaj, tak wcześnie! leżałbym pod tym tygrysem. — — Albo ogień, spalenie — — palenie ciał! — — Boże, bądź miłościw! — — Ale dlaczego ja się tak strasznie boję?...
Trzask nagły, zdawało się dotykalny, rzucił go pólpostacią na łóżko. Krzyknął: Boże! — i czekał przez chwilę, aż mu przyszła świadomość, że nic go nie boli, że tygrys wisi na ścianie i pokój w żadnem miejscu nie poniósł szwanku.
Drugie uderzenie piorunu! — — Kiedyż to ustanie?! Gdzieby uciec, aby nie widzieć, nie słyszeć? — — Biedny ksiądz chwycił poduszkę, nakrył nią głowę, wcisnął w nią uszy, radby był wleźć cały pod ten wstydliwy, babski piorunochron.
Długo tak klęczał skulony i nakryty, miarkując, czy