Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/153

Ta strona została przepisana.
—   147   —

nie. Tak niby wesoło na świecie, a jest w tem rannem, mroźnem powietrzu dziwny niepokój, gorszy od nocnego niepokoju, bo ranek ten nie przynosi, jak zwykle, ukojenia, tylko oświetla ostrzej za rysy.moich wspomnień. Widma nocne nie ustąpiły przed słońcem, trwają ciągle wyraźnie, oświetlone i straszniejsze.
Kto to jest ten nieunikniony, ten niewinny kuzynek? Zawsze go spotykałem przy niej w tłumie, który ją otaczał; inni zmieniali się, ten był ciągle. Krewny jest, to prawda, ale ma ona przecież innych krewnych tego gatunku, Chociażby naprzykład brata Alfreda. A o tego dba specyalnie, trzyma go przy sobie, jak pokojowego pieska, bawi się z nim, broni go od napaści... Bo i o cóż się na mnie zagniewała?...
Czegoby tu zażyć przeciw czarnym myślom, które mnie obsiadły, jak odpędzić te niemożliwe obrazy, które mi się cisną przed oczy?!


Dnia 6-go marca.

Coraz gorzej mi jest i coraz smutniej. Czym ja doprawdy narzeczony? Padło coś między mną a Celiną i mam wrażenie, że ta zapora rośnie, przedłuża się i coraz bardziej mnie od niej oddala. Ona posmutniała, nie trzpiota się już, ale też i ze mną mówi mniej swobodnie, nie daje mi całego zaufania, czegoś się boi, na coś wiecznie ogląda się... Ha — może się boi, że coś zgadłem z jej przeszłości? A ja nic nie zgadłem, niczegom się nie dowiedział, tylko posądzam, wątpię i cierpię.