Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/155

Ta strona została przepisana.
—   149   —

ziemska i t. d., — a właśnie tej pospolitej i kwaśnej dewotki uczepiła się Celina, jak deski ratunkowej.
— Moja kochana pani, zostań jeszcze, powiedz, jak tam idą wasze sesye dobroczynne, czyś się pogodziła z prezesową? — A ksiądz Rafał czy was nie opuszcza?
Widocznie nie chciała Celina zostać ze mną sam na sam. Przyszło znów parę osób, na krótko; wyszli nakoniec wszyscy.
Nie zacząłbym może rozmowy wprost o wczorajszem zajściu, bo musiałem przepraszać, a nie czułem się dosyć winnym i nie mogłem wszystkich swoich usprawiedliwień przytoczyć. Ale ona, skorośmy zostali sami, przystąpiła odważnie do przedmiotu i z taką powagą, aż mi się nową wydała i niezwykłą:
— Panie Janie, czy chcesz ode mnie wszystkich mych przyjaciół odstraszyć?
Jak kto ze mną na ostre, to i ja z nim. Odpowiedziałem więc:
— Zależy od gatunku przyjaciół i stopnia ich zażyłości z panią...
— Alfred jest moim ciotecznym bratem, więc o jego gatunku trudno wątpić, — rzekła trochę dumnie, — a wyznaję, że go bardzo lubię i rada zawsze jestem mieć go przy sobie.
— Nie śmiem temu się przeciwić, pozwoli jednak pani, że ja go nie będę lubił, że go nawet mogę zczasem znienawidzieć.
Otworzyła szeroko oczy i gniew się w nich zmienił w łzawy trochę przestrach. I mnie się zaraz po tej ko-