Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/158

Ta strona została przepisana.
—   152   —

— Po dawnemu, panie hrabio.
Miła informacya. Nie śmiem dalej pytać: przez ostentacyjny szacunek tego franta przebija jakby trochę ironii.
Tak bywam nie swój wobec Celiny, że widuję ją teraz na krótko, udając liczne zajęcia. A cokolwiek robię, to jak przez sen, a we śnie stoi ciągle jedna zmora, od której odwracam twarz, tak jest okropna.
Raz jednak muszę zajrzeć jej w oczy.
Valfort nie może być teraz jej kochankiem, to niepodobna. Ale czy nim nie był?
Dreszcz mnie przejmuje od samego widoku tych słów na papierze. Przez sam domysł ubliżam Celinie, a jednak od tej świętokradzkiej myśli, przeklętej myśli, opędzić się nie mogę. Jej niedorzeczne pierwsze małżeństwo tłumaczyłoby ją poniekąd: mąż jej był nudny, starszy o jakie lat trzydzieści. Valfort kochał ją zapewne, kocha ją jeszcze. Wzajemne zachowanie się ich obojga nie jest takie, jak brata z siostrą: on jej nadskakuje, dogadza we wszystkiem, czołga się przed nią, — a ona widocznie dba o niego, zwierza mu się ze swych myśli i zamiarów. Skąd on wie naprzykład, że mnie trzeba unikać? — widocznie go ostrzegła. Trwa zatem między nimi porozum ienie i stosunek... A jeżeli to był stosunek najpoufałsizy, to teraz w cóż się przerodził? czy się zmienił? Wielki Boże!
Tak mi jest źle, że aż chudnę i zwracam na siebie uwagę znajomych. Widzi to Celina, niepokoi się czasem, ale u niej niepokój, miłość, zabaw a, pobożność — wszystko to jak stroje, które się posiada, których jednak nie