Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/159

Ta strona została przepisana.
—   153   —

można włożyć naraz: jedne się chowa, ubiera się w drugie i znów się zmienia.
Staję się zły i zgryźliwie wszystko tłumaczę. Trudno mi się zdobyć na dobre słowo, lub uśmiech: dlatego od życzliwych uciekam, a nawet matkę rzadko odwiedzam. Poczciwa matka troszczy się o mnie i, pyta, co mi jest. Polubiła już Celinę, może dla mnie bardziej, niż dla niej. Celina do niej chodzi, mówi dużo o mnie, wypytuje. Ta bardzo ładnie, ale cóż mi po tem, kiedy ten szalony niepokój spać mi nie daje w nocy, a we dnie zatruwa każdą rozkosz widzenia Celiny. Bo rozkosz trwa jeszcze, tylko się szczęście gdzieś ulotniło.


Dnia 8-go marca.

Dzisiaj o niczem już nie wątpię, a raczej o wszystkiemu Trzeba zdecydować się na krok stanowczy; zerwać, przeciąć te sieci, które mnie krępują i bolą, jak zwoje stalowych powrozów. Uciec? Zabić? albo ja wiem?
Trochę spokoju, aby dobrze przypomnieć.
Nie mogę spać w nocy, jak zwykle. Celina przez cały dzień była wyjątkowo podniecona, niepochwytna; pisała jakieś tajemnicze listy, unikała mnie, rzucała takie zdania:
— Jaka to jednak straszna choroba — miłość?
Albo:
— Żeby z panem puścić się w drogę, trzeba świat cały pożegnać.
Ha! są różne rodzaje pożegnania świata!