Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/167

Ta strona została przepisana.
—   161   —

liny odpowiedział powodzią skarg i wyrzutów, z którychby jeszcze coś z moich zamiarów mogło wyjść na jaw. W obecności matki czułem się silniejszym, żartowałem nawet ze swojej smutnej twarzy, — aż mi pierś zaciskały te żarty.
Matka dużo prościej brała to, com. opowiadał, troszczyła się ze mną i o mnie, ale nie dostrzegłem, aby co złowrogiego zgadywała. A kocha mnie przecież gorąco i bezinteresownie ta najdroższa i najwierniejsza z kobiet. To dziwne — matka nie przeczuwała nic, a Celina...
Czyżby zupełne wewnętrzne porozumienie się dwóch istot ludzkich mogło być tylko między młodym mężczyzną a młodą kobietą, których zwiąże z sobą miłość zmysłowa, ta straszna siła, pociągająca nietylko usta do ust, ale i duszę do duszy? Kiedy trwa w zobopólnem naprężeniu ta siła, kiedy się równoważą dwa prądy, sypią się z ich pocałunku skry szlachetnych uczuć, światła wzniosłych myśli i zapałów. Ale biada, gdy równowaga się przerwie, gdy jeden z prądów osłabnie i już drugiemu przeciwdziałać nie zdoła! Wtedy drugi szaleje, łamie, zabija.
To jednak dziwne, że nie matka, ale Celina zgaduje coś sercem...
Tak, ale może się ona boi nie o mnie, tylko o Alfreda?!
Wszystko, co widzę, co myślę, przesłonięte jest krwią i szaleństwem. Żeby to jutro ten pojedynek, ale mój Valfort wyjechał gdzieś za swemi sprawami a dopiero za pięć dni będziemy na siebie wskazywali lufami pistoletów w jakiemś nieznanem mi miasteczku w Galicyi. Widzę we snach ten plac i tę scenę. Tymczasem, kiedym