ja, przyszedłszy aż tu, skąd cofnąć się nie mogę, zabrnąłem w ciemność, prawie w zbrodnię. Że życie swoje wystawiam na hazard, to moja wyłącznie rzecz, to szaleństwo, ale moje prawo. Ale czy mam prawo zabić tego człowieka, który może nawet nie był kochankiem Celiny? Upoważnia mnie do tego tylko zaśniedziały paradoks, oparty na konwencyonalnych przepisach o honorze, którymi gardziłem zawsze, poddając się im, bom nie dość silny, aby walczyć z wielmożnem głupstwem. Wobec bliskości śmierci słabnie nade mną nawet ta potęga więzów światowych i pytam się o większe prawa i większe zagadnienia.
W tej chwili nienawiść nawet mnie opuszcza i myślę, czy Valfort nie jest tym człowiekiem, stworzonym dla szczęścia Celiny, tym wesołym, lekkim duchem, dostrojonym do jej natury? Może, zabijając Alfreda, zabiłbym jej szczęście?
Śmieszny jestem; poświęcać siebie nie warto i to dla tych, którzy nic dla mnie nie poświęcili.
Wiem, że podług głosu sumienia i zgodnej z nim nauki, większej, i logiczniejszej, niż światowe prawa, — czynię źle; wiem, że życie moje nietylko do mnie należy, a życie cudze tem bardziej; wiem, że namiętność obudzą we mnie najgorsze, zwierzęce instynkty... ale już za późno. Zaszedłem w zwężający się jar, jedno z niego wyjście i przez nie iść mi trzeba, a wszelkie roztrząsanie moralnej strony moich zamiarów nie ma dziś prawie sensu.
Praktycznie chyba zastanowić się mogę, jak najlepiej użyć reszty władzy mojej nad losem. Kiedy się
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/170
Ta strona została przepisana.
— 164 —