Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/175

Ta strona została przepisana.
—   169   —

raz w obecności Krotoskiego i jednego ze swych sekundantów:
— Wiem, o co nam poszło. Niesłusznie mnie posądzałeś. Teraz mi wierzyć musisz, bo... nie pora mi cokolwiek udawać. Więc ci przysięgam, że ona mi była zawsze siostrą, że nigdym się nawet nie pokusił o inną jej miłość.
Pierwszy raz, odkąd cierpię, łzy nagle puściły mi się z oczu, łzy prawie kojące. Usiadłem na brzegu łóżka i płakałem wobec tych mężczyzn, wobec tego, który rósł mi teraz na bohatera i męczennika.
— Jakto? więc?...
Przerwałem, nie mając już serca prosić umierającego o szczegóły; ale on się domyślił i w przerwach boleści ciągnął dalej:
— Nie wiedziałem, żeś taki. Nie byłbym ciągle przebywał w towarzystwie Celiny... ale ja ją tak lubię od dziecinnych czasów — a ona mnie — i bawiliśmy się zawsze razem... Usłyszałem, coś powiedział przy kolacyi na balu, nie chciałem podnieść tej zniewagi. Celina cię kocha.
Jęczałem pod naciskiem tej szlachetności.
— Ale kiedyś mnie zaczął prześladować obelgami i szyderstwem, nie mogłem już...
Słów mi brakło. Ująwszy go za rękę, patrzyłem mu w oczy. Jednak z zarzutu prześladowania chcąc się oczyścić, dotknąłem posądzenia tej nocnej wycieczki z hotelu.
Alfred otworzył oczy ogromne w pobladłej twarzy,