Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/178

Ta strona została przepisana.
—   172   —

mnie całego: wielką częścią serca bolałem nad utratą niego szczęścia, nad tem, że śmierć Alfreda oddzieli minie na zawsze od Celiny. Ten żal w tej chwili wydawał mi się potwornym, a przecież czułem, że równoważy prawie wyrzuty sumienia...
Może nietylko tak, jak ja, postępować, ale i tak kochać nie wolno?...
Tylko już temu, który przebaczał, jak chrześcijanin, umierając po rzymsku i z beztroską dziecka, temu biednemu chłopcu, utrzymującemu się prawie bezwiednie w postaci bohatera, oddałem całą przyjaźń moją i czułość i cześć.
Kiedy znów boleść go oniemiła i zobaczyłem, że sięgnął po krzyżyk, wiszący mu na piersi, starałem się odgadnąć, o czem myśli. I gdy mniemałem, że zgadłem, że mam obowiązek uprzedzić pragnienie tej odchodzącej duszy, albo zdecydować jej niepewność, wymówiłem po długiem wahaniu te słowa, trudne w ustach jego zabójcy:
— Czy chcesz księdza?
Po raz pierwszy Alfred zadrżał, oparł się na łokciu i przez chwilę wzrok skupił pod namarszczoną brwią, aż mi się wydał starszym i myślącym o rzeczach wielkich. Wnet jednak twarz mu się rozjaśniła i tak pogodnie rzekł:
— Może i lepiej będzie?
Wybiegłem z pokoju i na ulicy spostrzegłem, że nogi pode mną się plączą. Wysłałem więc Krotoskiego, ale sam nie wróciłem do pokoju Alfreda; mógłby po-