Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/187

Ta strona została przepisana.
—   181   —
Paestum, dnia 1-go maja.

Opadem się aż (tutaj. W świecie ruin mi lepiej, w nieznanym, dalekim świecie lepiej trochę. Pod tem gorącem niebem, między kolumnami świątyń, które przetrwały tyle serc ludzkich, pozbywających się młodości i rojeń, jak świątecznych, nietrwałych szat, wspominam prawie spokojnie, czem byłem temu kilkanaście dni, i jak to daleko ode mnie.
Ile jest dziecka i poety w zakochanym człowieku!
Jechałem do Prądników ciepłym rankiem, nie chcąc sobie jasno zdać sprawy, po co jadę. Wiedząc, że nic prawdziwie pomyślanego zdarzyć mi się nie może, liczyłem na jakąś nadzwyczajność, na jakiś genialny pomysł, który z naszego spotkania wyniknie i wyrwie nas z położenia bez wyjścia. Tego cudu pragnąłem tak gorąco, żem zapominał chwilami, leżąc w pustym przedziale wagonu, o najelementarniejszych wypadkach mojego żyda. Przyszłe moje spotkanie z Celiną stawało mi nagle przed oczyma z wymarzonymi szczegółami: ona zapłakana, kochająca; ją, uniżony do stóp jej, wołam: moja wina! alem tak kochał i tyle wycierpiał, że twoje wielkie serce przebaczy... Ona rozumie, ona przebacza...
Rozkołysanego takim snem, budził mnie zimny zgrzyt rozsądku:
— Odesłała ci przecie pierścionek:
Albo głos straszniejszy:
— Zabiłeś Alfreda!...
Więc wchodziłem znowu z rozsądkiem w układy: