Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/19

Ta strona została przepisana.
—   13   —

zasłonił ręką, poszedł wolno do swej sypialni i drzwi zamknął za sobą.
Hryć i Paraska pozostali sami, spojrzeli po sobie i rozmówili się taką tylko wymianą słów:
— A szczo, da on?
— Każe, da.
Stali na swych miejscach, milcząc i nie patrząc już nawet na siebie. Spotykali się tylko w marzeniu wspólnem. Stanęła im przed oczyma cerkiew ich stara, dzisiaj »przemieniona«, i odnaleźli w pamięci głos dawnego unickiego księdza, dzisiaj Bóg wie gdzie wywiezionego, i śpiewy dyaków niegdyś słyszane, buchające chórem weselnych dyszkantów, ogarniętych zadumą basów. I widzieli się w swych strojach ruskich, ojcowskich, jak przystało dzieciom gospodarskim.
A tutaj pokój cudzy i nieskończona burza zagląda w okna widmowemi ślepiami błyskawic.
Tylko nie zdawali sobie sprawy, że więksi są dzisiaj, niż mogliby być za szczęśliwych czasów swobody, że serca mają zahartowane w prześladowaniu i w stateczności, godniejsze, niż kiedykolwiek, sakramentu.
Otworzyły się drzwi do sypialni. Tam, na stole, nakrytym białym obrusem, stał krucyfiks między dwiema świecami. Ksiądz Wikliński w komży i w stule wzywał ręką nowożeńców, aby przeszli do przystrojonego na obrządek pokoju.
Hryć i Paraska ucieszyli się, że choć tyle zachodu i ozdoby było przy ich biednym ślubie, otoczonym grozą zakazów i żywiołów.
Przez parę tygodni po tej nocnej przygodzie ksiądz