Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/195

Ta strona została przepisana.
—   189   —

o żadną przewrotność, ani zdradę. Ale gdybyś o winę pytała, o winę może bezwiedną, tobym odpowiedział...
— Że zawiniłam?
— Nie bezpośrednio, ale przez brak poszanowania dla mego uczucia, które, wielkie i szlachetne samo w sobie, stało się chorobliwem z powodu twego zachowania się, pani. Mogłaś, przez wzgląd na mnie, zastosować się trochę, pozbyć się różnych błahostek i upodobań, a nawet usunąć Alfreda.
Podnieciła Celinę ta nagana. Rzęsy jej drżały trochę gniewnie, a usta poruszyły się parę razy bez dźwięku. Marszcząc nieco brew, zawołała:
— Jakto? więc ja mam być, według pana, uboczną przyczyną śmierci Alfreda? Chyba pan oszalał?
Wtedy ja, mimo żem postanowił zachować spokój, czując że raz ostatni mówię z nią szczerze, wybuchnąłem:
— Tak, oszalałem, ale nie dzisiaj. Oszalałem odrazu, gdym cię poznał i kiedym cię począł kochać. Trzeba mi było nie patrzeć ci tyle w oczy, a więcej w duszę i przewidzieć, że wielka miłość, wyłączająca wszystkie inne zajęcia i przywiązania, miłość wszechmocna, która, wstępując w człowieka, bierze dowództwo nad wszystkiemi jego władzami, taka miłość nie zmieści się w twojej duszy. Może to twoje szczęście, lub to, co szczęściem nazywasz, żeś nie zdolna czuć ani wielkich rozkoszy, ani męczarni? A miłość jest wielką rozkoszą, albo strasznym bólem, — więc ty nie dla miłości stworzona. I jest także ślubem dusz, i zapomnieniem siebie dla kochanej drugiej duszy. Czy to nazwać samolubstwem we dwoje, czy szczytem poświęcenia i altruizmu, wszystko