Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/196

Ta strona została przepisana.
—   190   —

jedno — dość, że kto kocha — żyje miłością. A kiedy ci się zdawało, że mnie kochasz, czy ja ci byłem nietylko towarzyszem odpowiadającym bardziej niż inni twym upodobaniom, ale jedyną twą myślą? Czy każdy mój rys twarzy albo charakteru wydawał ci się najmilszym, nieskończenie twoim? Czyś miała tęsknotę i pragnienie wyspowiadać mi całe swe życie fizyczne i duchowe? Czy byłaś ze mnie dumna? Czy czułaś się powołaną do mego uszczęśliwienia? Nie. Tak ja ciebie kochałem i takiej od ciebie chciałem wzajemności — dlategom był szalony.
Pierwszy raz w życiu mówiłem tym tonem. Celina trochę zdumiona, przybladła; oczy jej nabierały coraz więcej blasku. Ja ciągnąłem dalej mniej więcej w ten sens, idąc za chwilowem natchnieniem, bom już dawno zboczył z wykreślonej sobie drogi:
— Może się pani zdaje, że grubo wykraczam przeciw światowym zwyczajom? I mnie się zdaje, że gdyby cały świat był, jak ja, byłby bardzo przykry, nawet niemożliwy. P aniby wtedy nie lubiła świata.
— A jednak z tego świata pana wybrałam.
— Bodajbyś pani nigdy tego nie uczyniła! Poco było rzeczywiście mnie wybierać wobec tylu innych godniejszych?
— Nie rozumiem.
— Jest tylu, którzyby się zadowolili kilku na dzień wesołymi promieniami twoich oczu, wesołą twoją rozmową, weselszą jeszcze dlatego, żeś taka piękna. A ja chciałem więcej, bo i tego wszystkiego, i jeszcze twojej smutnej duszy.