— Ja nie mam smutnej duszy, a pan jest romantyk. Może to całe nieszczęście?
— Może to prawda.
— Pan podnosi uczucie do takiego dyapazonu, że urzeczywistnić się nie da; — chyba na chwilę, ale nie na dłuższy czas.
— Może i to prawda.
— I widzi pan życie nie poprostu, tylko przez swoje marzenia. Od innych spodziewa się pan tego, czego sam pragnie, i mnie nawet źle pan zrozumiał. Jeżelim miała coś w sobie, co się pan u podobało, to dlaczegóż pan pokochał nie to, ale jakieś inne rzeczy, wymarzone we mnie?
— Ależ pani! te inne rzeczy, których czekałem, to była miłość; czekałem na obudzenie się wzajemnego uczucia.
— Czyż panu nie powiedziałam, że go kocham? czy nie byliśmy zaręczeni? Przecież nic się we mnie nie zmieniło.
Błyskawica przeszła mi przez mózg. Przysunąłem się do krzesła Celiny i ująłem jej obie ręce.
— Pani! — rzekłem, — co pani mówi? nic się w sercu nie zmieniło? Przecie to moje jedyne pragnienie i nie śmiem pytać, czy dobrze zrozumiałem. Gdybym miał pewność, że posiadam ten skarb, który szkaluję pod wpływem uniesienia i goryczy, to byłbym tak bogaty...
Oddała mi uścisk dłoni, a wzrok jej tęskny i wymowny przenikał mi do serca kojąco, jakbym nie znał
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/197
Ta strona została przepisana.
— 191 —