jeszcze tej słodkiej trucizny... Ale po chwili takiej niemej rozmowy oczu, Celina odezwała się:
— Już teraz nie wolno nam się kochać.
— Jakto? kochać wolno zawsze.
— To jest, że mi pan proponuje uciec do Ameryki?
— Tego ja znowu nie rozumiem.
— Bo przecie tutaj, nie mogę wyjść za mąż za pana po tym pojedynku...
Puściłem jej ręce i nie odpowiedziałem nic.
Miała najpospolitszą słuszność, — alem ja nie tej czekał odpowiedzi. Przypomniała mi prawa »naszego świata«. Te nie zajmują się pragnieniami pojedynczych serc, and sprawami prywatnych sumień, strzegą tylko, aby publiczna przyzwoitość była zachowana. Tylko te prawa są dla mnie, w porównaniu do innych, kamykiem na drodze, a dla niej murem, ograniczającym jej świat, ja chciałem wybadać, czy ona czuje moją skruchę, mój żal serdeczny i miłość, której, mimo konieczne na teraz zerwanie zaręczyn, zabić w sobie nie mogę, — a ona...
Zaczęła mówić, jak dba o moją opinię, o przyjaźń, o ciepłą, prawdziwą przyjaźń.
— Pani całą moją duszę masz na usługi: są w niej wszystkie uczucia, jakich możesz zapragnąć. Tylko ja teraz pojadę daleko...
— Dokąd pan jedzie?
— Może do Indyi? może tylko do Włoch? gdzieś na spoczynek.
— Będzie pan pisał do mnie stamtąd często? Proszę.
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/198
Ta strona została przepisana.
— 192 —