Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/200

Ta strona została przepisana.
—   194   —

jej dom i okna, z których ona może patrzy za mną, poczułem tak przemocny jakiś nakaz powrotu, żem się oburącz chwycił wózka, a w piersi mi coś konało, jęcząc.


Co mi się stało, że się już dusza nie wyrywa do celu dawnego, że moje (pragnienie straciło określone rysy? Nietyle mnie boli, żem sobie zagrodził przyszłość, ale że mi to, co kochałem, więdnie w oczach i blednie. Gdyby kto wskrzesił Alfreda, gdyby moje winy, odpokutowane i naprawione, runęły w przepaść, jak iskała, dzieląca mnie od dawno marzonych niebios, jużby mi nie wystarczył do szczęścia ten upragniony błękit.
Widzę teraz rzeczy, których nie widziałem dawniej. Widzę szarą, stromą drogę, mijającą się często z drogą zadowolenia osobistych pragnień. Czy nią pójdę?... Siły najprzód zebrać trzeba.
Młodzieńczą wiarę w miłość, jako w cel ostateczny, zachwiała we mnie ta sama kobieta, której, mimo jej wiedzy i woli, poświęciłem tyle życia. Nie obwiniam jej: prawie nieświadomą była gwiazdą mego szczęścia niedoli.
Trzeba mi teraz unikać nawet atmosfery rozkoszy. I ten kraj, w którym mieszkam otoczony estetycznemi wspomnieniami greckiej kolonii, że jest z a ponętny, jest mi tylko chwilowym odpoczynkiem. Często, wśród nocy szafirowej rozciągniętej nad ziemią cudów i nad morzem łagodnem, przez egzotyczne zapachy czuję woń trzeźwą naszych skib czarnych, krajanych ciężkim pługiem.

Warszawa 1891 r.