Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/206

Ta strona została przepisana.
—   200   —

choć bezcelowem. Kto wie? — może prawnuk Dekerta nie urządziłby tak wybornie wiejskiego pałacu, nawet gdyby miał odpowiednie pieniądze?
Był to taki »dwór«, przy którym pozwolono mi nietylko mieszkać bez wyraźnych obowiązków, ale dano miejsce do wyboru w gronie, czy w hierarchii osób, tutaj przebywających. A było ich dużo obojej płci: wychowawcy dzieci państw a X., urzędnicy, i jeszcze inne postacie, niewiadomej mi rangi, przyjacielskiej, czy zależnej od jakiejś funkcyi dworskiej. A także nie upływał dzień jeden bez gości. Goście byli normą, nie przypadkiem; gdy ich czasem brakło, zdawało się, że lekka żałoba powleka złocone sale i przywykłe do świętowania twarze. W pałacu, w ślicznym parku potrzeba było ciągłe kilkunastu przynajmniej osób na posadzce lub w alejach; w przeciwnym wypadku obraz się psuł, szarzał, jak malowane płótno, źle zwrócone do światł.a
Mnie zaś było wolno pozować w tym żywym obrazie, albo nie pozować, uczestniczyć, lub nie brać udziału w ucztach dziennych i wieczornych, które wymagały przebierania się w stosowne do pory dnia i rodzaju zabaw szaty. Starałem się nie okazać ani dzikim, ani zbyt salonowym, i czas mi upływał z wielkim pożytkiem dla studyów w mym doskonale odosobnionym pokoju, z pożytkiem też dla doświadczenia życiowego. Może spodziewano się po mnie, że napiszę panegiryczną monografię rodziny, lub poemacik w rodzaju »Zofiówki«? Ale nikt mi tego nie dał wyraźnie do zrozumienia: pozostawiono mi wszelką swobodę używania po swojemu dobrodziejstw i przepychu »życia pałacowego« na wsi.