Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/21

Ta strona została przepisana.
—   15   —

Jakoż w kilka dni po owej burzy nocnej powrócili do plebanii żandarmi.
Ksiądz Wikliński czuł do żandarmów ten sam fizyczny wstręt, co do burzy, nawet gdy nie poczuwał się do żadnego wykroczenia przeciw istniejącym przepisom; tym razem jednak przyjął żandarmów odważniej, chociaż miał powody obawiania się ich poszukiwań.
Gdy minęli, jak tam ta burza, gdy upłynęło znowu parę dni spokojnych, ksiądz Wikliński utwierdził sobie w pamięci spostrzeżenie, że burza trafia rzadko piorunem, a żandarmi nie zawsze wszystko wiedzą. Inny zaś, buntowniczy człowiek, który się budził w księdzu, mówił górniej:
— Raz kozie śmierć, raz i proboszczowi męczeństwo.
Potrzebował zaś ksiądz Wikliński punktu oparcia dla swej filozofii i wzmocnienia nerwów, gdyż prześladowanie Unii było tego roku okrutne, a lato wyjątkowo burzliwe.
Zapaliły się tymi dniami, o milę stąd, stodoły dworskie od piorunu; widziano w sąsiedniej parafii, jak piorun, okrążywszy ognistą wstęgą wieżę kościelną, strzelił w chałupę znanego złodzieja, figurując cudownie kierunek gniewu Bożego. Ale naszą wieś Bóg dotąd oszczędził. Tylko ulewy położyły ostatnie zboża nie zżęte — nic im nie będzie, bo już dojrzały i lada parę dni pogody, dadzą się wziąć na sierpy — tylko droga wiejska między wzgórzami zmieniła trochę kierunek od ustawicznego rwania burzliwych potoków, które podmyły i węgieł chaty sołtysa, a stary jawor, co rósł tuż przy wą-