— A bo po dniu wolno? — rozdziawił się Harasim.
— Ani w dzień, ani w nocy. Kto wam powiedział, że ja tu śluby daję na plebanii?
— Tak mnie... tak nas poniesło tutaj... niby z tego przeczucia... dopraszamy się łaski księdza proboszcza — jąkał się chłop, zezując na boki.
— A nie kłamać mi przed samym sakramentem! — gromił ksiądz dalej — kto wam powiedział?
Harasim i Natałka upadli do nóg proboszcza, zlewając podłogę strumieniem wody, niby potokiem łez.
— Rodzony, Hryćko, pod przysięgą na zbawienie duszy wydał nam księdza proboszcza...
— No, tak i gadać odrazu... ruszajcie się przebrać...
∗ ∗
∗ |
Aż do późnej jesieni tego roku ksiądz Wikliński połączył ślubami małżeńskimi ośmnaście par. Wszystkie przychodziły nocą burzliwą lub najciemniejszą, przed nowiem. Pewnej nocy przyszły razem trzy pary. Ksiądz ich sfukał, zawarował sobie, żeby to było po raz ostatni, ale ponieważ już cała szóstka weszła do plebanii, dał trzy śluby, a potem nowożeńców wypuszczał kolejno parami, w różne strony, szepcząc za nimi:
— Roście i rozmnażajcie się...
Sam zaś gotował się już w drogę, będąc przekonany, że prędzej czy później jego działalność zostanie odkryta i ukarana. Miał tego lata u siebie kilka razy