Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/240

Ta strona została przepisana.
—   234   —

Rozmawiał dużo z kobietami, dając wogóle prym pannom; jednak, ponieważ kobietę kochał i starał się poznać moralnie we wszystkich gatunkach i wiekach, — rozmawiał i z mężatkami i ze starszemu paniami. Przedewszystkiem zaś rozglądał się po świecie i po gwiazdach, pragnąc zgadnąć, gdzie mieszka owa przeznaczona, której szukał.
A może to panna Halka Marliczówna?
Kiedy tak rozmyślał, bryczka, nie opuszczając szosy, wjechała w piękną, poczwórną aleję lipową, widocznie sadzoną jeszcze przed założeniem szosy, bo w oddaleniu dostrzegł Okszyc, że aleja zawraca do zwartej zieloności jakiegoś ogrodu.
— Już dojeżdżamy, proszę jaśnie pana — odezwał się woźnica, sądząc po ciszy za sobą, że obaj panowie zasnęli.
— Franiu! obudź się! dojeżdżamy do Rzędzina.
— Co? — aha — dobrze — co? A tom sobie chrupnął!... Śniło mi się, że jadę z panną Halką na podjazd — i pokazuję jej kozła, a ona rrym do niego. I właśnie jak ona rrym, toś ty mi krzyknął nad uchem. To ciekawe.
— Zauważyłem już dawno — rzekł Okszye — że sen jest prawie błyskawiczny. W jedną łercyę sekundy można prześnić całą historyę, którąby trzeba opowiadać przez kwadrans. Ale to także zabawne, że obaj śniliśmy o tej samej kobiecie, bo i ja myślałem o pannie Marliczównie.
— Tak? — to szkoda, że nie mamy trąbki — pan Stanisław Okszyc jedzie w konkury.