Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/245

Ta strona została przepisana.
—   239   —

Stary Lis nie dał z siebie zażartować. Przecisnąwszy brzuch przez ów szereg, stanął do tańca. Pokręcił wąsa, zadarł czuba i przytupnąwszy, poszedł przez salon poważnie, dość jednak prędko, aby pozwolić tancerce płynąć posuwiście. Na zawrocie przytupnął buńczucznie, wzniósł lewą rękę, a. doszedłszy do miejsca, skąd rozpoczął, okręcił szybko dziewczynę wkoło siebie, ujął ją wpół i pocałował we włosy.
— Brawo, brawo, panie Ignacy! — rozlega się zewsząd.
Okszycowi podobał się bardzo manewr Halki: ściga ją wzrokiem i zdaje mu się, że spojrzała na niego przyjaźnie.
Zbliża się teraz do niego gospodyni domu: stara osoba, nieładna, w brązowej sukni, i pyta, dlaczego sąsiad nie tańcuje?
— Tylu jest młodszych, proszę pani.
— Co też pan mówi, panie Stanisławie! pan ma najwyżej trzydzieści dwa lata.
— Trzydzieści pięć!
— Więc cóż z tego? W kawalerskim stanie wszyscy mężczyźni są sobie równi do lat pięćdziesięciu. — Niech pan sobie przynajmniej wybierze kogo do kolacyi, bo mi tak przykro, że pan się nudzi u nas.
— Ależ łaskawa pani! bawię się, jak się już dawno nie bawiłem. Poszukam sobie towarzyszki do kolacyi.
— Nie brak będzie amatorek — rzekła pani Lisowa zbyt uprzejmie, aż Okszyc uczuł potrzebę ukłonić się zbyt nisko — pan ma tyle do powiedzenia... A propos może pan chce usiąść obok Halki, bo mój syn będzie