Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/246

Ta strona została przepisana.
—   240   —

zmuszony ją opuścić dla swych, obowiązków wice-gospodarza.
Oleszyc odrzekł skwapliwie:
— Z największą przyjemnością.
Pani Lisowa ujęła szyldkretową lornetkę i szukała Halki po sali. Gdy ją spostrzegła w tańcu, rzekła:
— Ładna dziewczyna, ale kokietka. Nie wiem, jakie są pana wyobrażenia pod tym względem? Ja przyznam się panu pod sekretem, że nie bardzo jestem rada z jej towarzystwa dla moich córek. No, zaszkodzić im nie może, bo wychowane są bardzo czujnie. Poświęciłam temu wychowaniu najlepsze lata życia.
Mówiła dalej, że lubi Halkę, ale nie sądzi, żeby to był genre dla panienki bez posagu, bez nadzwyczajnych stosunków.
Okszyc, podczas gdy tak mówiła pani Lisowa, spoglądał na nią ze zmartwieniem. Nie wierzył jej słowom, tłumaczył sobie jej złośliwość przez wojujące uczucie macierzyńskie i nie oburzał się; ale bolała go każda dostrzeżona lichota i mierność.
Skończył się mazur i przechodzono tłumnie na kolacyę, a pan Stanisław nie zaprosił jeszcze Marliczówny, wahał się bowiem, czy być uprzejmym gościem i przypodobać się gospodyni domu, zapraszając inną pannę, czy natychmiast starać się o zawiązanie bliższej znajomości z tą śliczną panną Halką. Ten ostatni wzgląd pchnął go nareszcie do sali jadalnej.
Niestety, Halka siedziała już przy stole między dwoma mężczyznami, którzy dawno o te miejsca umó-