Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/252

Ta strona została przepisana.
—   246   —

intuicyjnego poczucia piękna, smak i subtelność w poglądach. Z lubością zapisywał w pamięci różne jej zdania.
— »Ranek to jest szczęście dnia«.
Albo:
— »Nie lubię ludzi, którzy chcę mieć wolę«.
I dziwił się jej porządnej erudycyi: mówiła dobrze po francusku, znała mitologię, czytała wszystkich wielkich poetów, znała się na gospodarstwie kobiecem.
Jedynie jej upodobanie do sportu końskiego i łowieckiego nie znajdowało oddźwięku w duszy Okszyca. Ale tłumaczył to sobie potrzebą wydatkowania sił u tej młodej i zdrowej dziewczyny.
Pan Stanisław pokochał też odrazu matkę Halki. Była jeszcze ładna i podobna do córki, a przytem cicha, wykształcona, gorąco przywiązana do swej jedynaczki. Z nią mógł Okszyc rozmawiać swobodnie o wszystkiem: o nowoczesnej literaturze, o potrzebach kraju, nawet o miłości; znajdował w jej odpowiedziach echo sympatyczne dla swoich poglądów. Zapewne i Halka będzie taka, gdy z nią pomówi o wszystkiem?...
Gdy raz pani Marliczowa wyraziła chęć zwiedzenia Lublina, pan Stanisław ofiarował się na przewodnika i usłużność tę przyjęła matka Halki z zadowoleniem, wyznaczyła termin za tydzień, prosząc, aby nie mówił o tem Lisom, bo... byliby może nie radzi.
Obszyć zrozumiał i rozpromienił się.
Na czwarty dzień po południu zaszła nareszcie przed dwór bryczka Okszyca, na którą wsiąść miał sam, bo Warecki pozostawał tu jeszcze do jutra.