Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/257

Ta strona została przepisana.
—   251   —

dźwięczna jego dusza nastrajała się, jak arfa. Tłumaczył paniom historyczną wartość wielkich obrazów, prawdopodobnie polskich, przedstawiających różne zasługi synów Dominika; zwracał uwagę na wpływy włoskie w tych malowidłach, mimo, że powstały w epoce, gdzie te wpływy na innych polach ustępowały, już niemieckim i francuskim. Mówił z mniejszym zapałem, przedzierzgnąwszy się naraz w drobiazgowego historyka, w antykwaryusza, w scholastę. Pokazywał szczegóły, pięknie rzeźbione odrzwia, strzelał, jak mówi Krasicki, z »Distinguo« i z, »Barocco«.
— To dużo mniej ciekawe — rzekła Halka.
— Prawda? i ja to myślałem — dodał Franio.
Tylko pani Marliczowa chodziła za Okszycem, jak za wyrocznią, notując szczegóły bez ładu, niby wolny słuchacz na uniwersytecie, niedostatecznie przygotowany do objęcia wykładu profesora. Ale pani Marliczowa pragnęła się jeszcze uczyć przez poszanowanie dla nauki. Wypytywała więc Okszyca o każdy obraz, o każdy kamień napisowy, który jej wpadł w oczy, a pan Stanisław odpowiadał ze słodyczą, bez cienia nawet pobłażliwości w głosie. Czujny był jednak głównie na zapytania lub uwagi Halki.
Ładna panna chodziła już teraz po kościele z pewnem znużeniem, ukrywając je przez wzgląd na Okszyca, o którego opinię dbała. Czasem więc dodała jaką uwagę, zaczerpniętą z poprzednich słów pana Stanisława, a on radował się i odnajdywał w niej skarby pojętności.
— To znowu coś z epoki Odrodzenia, może trochę