w zimie do tradycyjnych zajęć, zabiegów i stosunków towarzyskich.
∗ ∗
∗ |
Wiosna była znowu, maj i usilna robota w ogrodzie. Ksiądz Wikliński lubił dłubać w ziemi od rana, w dni pogodne. I dzisiaj, w podkasanym kitlu płóciennym, okładał mchem truskawki, rozwijające już wesołe liście na tłustej grzędzie, truskawki, sprowadzane aż z Francyi przez uprzejmość pani Drozdowskiej, penitentki. Grzęda dochodziła do furtki w płocie, otwartej na łączkę, gdzie wyrzucano odpadki ogrodowe do kompostu.
W furtce błysnęła nagle postać kobieca, zakutana w chustę, pomimo ciepłej pogody; ukazała się na chwilę, położyła na ziemi kosz okryty i znikła. Ksiądz porzucił robotę i pobiegł do furtki, aby wyjrzeć poza ogród; kobieta uciekała przez łąkę z całych sił, potem zatrzymała się o jakich sto kroków, zwróciła głowę i ręką do ziemi ukłoniła się błagalnie. Oczy tylko młode błysły z pod chusty, kobiety ksiądz nie poznał. Oddalała się już spokojniej, szara plamka nieznaczna na wielkiej haftowanej m ajem szacie ziemi.
Ksiądz zbliżył się do porzuconego koszyka, w którym pod zgrzebną płachtą ruszało się jakieś stworzenie. Przykląkł, odsłonił — dziecko!
— To już przechodzi wszelką zuchwałość! — zawołał głośno ksiądz, zrywając się na nogi. — Będą mi tu dzieci podrzucali!