Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/267

Ta strona została przepisana.
—   261   —

równego sobie człowieka, któremu będę mogła towarzyszyć w jego myślach i zajęciach. Panby prędko poznał, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Piszę dlatego sama, że bardzo dbam o pana i myślę, że pan przyjmie lepiej proste moje słowa, niż tłumaczenie ich przez Mamę, któraby może chciała mnie osłonić. Proszę przyjąć serdeczne zapewnienie stałej przyjaźni od

Halki Marliczówny.

Pan Stanisław, przeczytawszy list, przeprowadził wolno dłoń po czole i po kamizelce. Spojrzał potem w ogród jeszcze posępniejszy, bo zaszło słońce i cień rozkładał się bez wdzięku, bez powietrza, na szare, niewyraźne masy i przestrzenie.
— Dobra, że napisała sama — rzekł.
Tej nocy miał gorączkę i przez, następny dzień nie wychodził z domu. Znowu w nocy snuły mu się po głowie ciężkie mary, lecz nad ranem zasnął spokojniej i obudził się raźniejszy, widząc przez szparę okienicy, że słońce świeci n a dworze. Okszyc, jak wszyscy ludzie nerwowi, był bardzo wrażliwy na pogodę.
Napisał list do Wareckiego, zapraszając go do Bernatowic, bo sam jest niezdrów i nie może do niego się wybrać.
Po południu przyjechał Franio, jak zwykle konno, ale nie miał właściwego sobie humoru i znacznie przybladł, co mu dodawało jeszcze męskości i nerwowej energii.
— Cóż to? chory jesteś? — rzekł Warecki, wcho-