Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/277

Ta strona została przepisana.
—   271   —

raina. Najniższe są asyryjskie, wyższe doryckie, potem jońskie, korynckie, toskańskie. Każde pokolenie dodaje więcej tych ogromnych portyków, poza którymi są spichrze i bogactwa narodów. Są tam i nasze.
A ta kopuła nad nimi, cofnięta w dal, napół rozpływająca się w błękicie, z jasnym krzyżem wśród firmamentu, to święty Piotr Watykański.
A na prawo, niedaleko od mostu, ten pałac z poczerniałego marmuru — myślisz, że to palazzo della Cancellaria? Nie, to mój pałac. Wejdźmy do niego.
I Okszyc wchodzi we śnie do swego pałacu, czując przy boku kochany ciężar kobiecego ramienia, czując promieniejące ku sobie jej słodkie, serdeczne ufanie. Wchodzą do wewnętrznego podwórca, objętego z trzech stron krużgankami o lekkich kolumienkach, w trzy piętra. Oparta o mur naprzeciwko bramy, szumi fontanna ogromna, przewala się po oślizgłych trytonach, wydymających wodę z zakrzywionych muszli, siecze srebrną pianą grzbiety wesołych najad, jednych dorosłych, drugich ledwo wylęgłych z wody, które stadem uciekają z pod szumnej kaskady, rozsypując coraz szerzej białość i mchy obmokłe na stulonych ramionach.
W przedsionkach stoją posągi pięknych bogów i ludzi: dumne cezary, wdzięczna Afrodyta, potężny Zeus i smutny Antinous.
Galerye, galerye bez końca — frontony z Olimpii, z Eginy, odłamy fryzu Fidyasza. I mnóstwo rzeczy nowych, tylko co wykopanych w Sydonie? Tak — w Sydonie. Statuy kobiece archaiczne z ukośnemi oczyma, w krótkich płaszczykach na sztywnych chitonach. Jakie