rywać uroczystej przechadzki po tym pięknym kraju. — Poznajesz Frania z Halką? Zatrzymali się i patrzą na nas wdzięcznemi oczyma, usuwając się z drogi tak pokornie... Chodźmy ich uściskać. — To nie jest tamta Halka, w której Ciebie chciałem poznać, moja Upragniona, to jest pani Warecka, z domu Marliczówna, dobra kobieta. My ich tu zostawimy, bo mamy iść dużo wyżej i nie wrócimy już może nigdy do nich, do Bernatowic.
Ale kto Ty jesteś?...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Okszyc obudził się z uśmiechem na twarzy. Wolno, bojaźliwie otwierał oczy i poznał w półmroku swój pokój.
Zerwał się na posłaniu i zawołał głośno:
— Mój Boże! kogo ja widziałem? to Ona była, Ona nareszcie — raz w życiu, choć we śnie, ale przecie z a życia...
Przez cały dzień marzył, zamykając oczy, pragnąc jeszcze przywołać nadziemskie wrażenie swego snu. Wieczorem zapisał go do dziennika.
Stanisław Okszyc umarł w Cannes, nie doczekawszy nowego roku. Nie było przy nim nikogo z osób, wspomnianych w niniejszem opowiadaniu. Krążyła wieść, że narzeczeni, wezwani depeszą, przyjechali do Cannes i byli świadkami ostatnich chwil swego dobroczyńcy, ale to jest legenda. Okszyc nikogo nie wzywał, umarł cicho, jak żył, przy skonie jego był tylko lekarz,