Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/34

Ta strona została przepisana.
—   28   —

Naraz ktoś zapukał do sypialni.
— Kto tam? Antoni? — zapytała pani Elżbieta, nie zmieniając pozycyi.
— Tak jest, proszę jaśnie pani — odpowiedział, wsuwając się ostrożnie szpakowaty, wysoki służący starej daty, ale we fraku nowego kroju, nieskazitelnym — panowie kazali mi zameldować, że się nudzą bez pani.
— Niech im Antoni powie, że oni właśnie mnie nudzą — odpaliła żywo pani Elżbieta — i dlategom odeszła.
Rzuciła się całą leżącą postacią jeszcze bardziej w kierunku do okna, okazując swą pogardę Antoniemu, ale tak powabną, że się stary ociągał z odejściem. Po chwili rzekła znowu, zwracając głowę i oczy, groźnie wyiskrzone, jednak nie straszne:
— Niech im Antoni tak powie... albo, żem poszła zakrzątać się około wieczerzy dla nich. Tak trzeba powiedzieć: poszła pani zakrzątać się...
Głośno się rozśmiala, było to bowiem, wysoce nieprawdopodobne. Każdy wiedział, że pani Elżbieta nie jest praktyczną gospodynią, a jeżeli dwór cały zachowuje porządek i okazałość, to tylko dzięki umiejętnym rządom Antoniego i szafarki.
Antoni wysłuchał z rozrzewnionym uśmiechem, kochał się bowiem w swej młodej pani, jak inni domownicy i przyjezdni — i odszedł.
Niepraktyczność pani Elżbiety była tą materyą status, o której rozprawiano stale w jej kołach rodzinnych, albowiem z urodzenia, z powołania, z wyroku Opatrzności, pani Elżbieta miała być właśnie prakty-