monię, w spokój świata nieludzkiego: wzdryga się jeszcze od zimnych dotknięć złotych myśli ludzkich.
Znowu zapukano. Antoni oznajmił niechętnie, że chłop jakiś pragnie się widzieć z dziedziczką. Włościan nie odsyłano nigdy ode drzwi domu, gdy się meldowali do pani.
— To dobrze! — zawołała, żywo powstając z kanapy — niech tutaj przyjdzie!
Antoni zaoponował z uszanowaniem, lecz stanowczo:
— Jakiś nieznajomy... mówi, że chce się n a osobności z panią zobaczyć. Ja mu, że nie można, że są goście, ale on nie ustępuje... Nie może jaśnie pani z tym chamem sam na sam pozostać.
— A bo co się stanie?
— Stać się — nic nie stanie... tylko — temu chłopu patrzy ze łba, jak zbójcy. Lepiej by go pani w mojej obecności przyjęła. Jużbym ja w potrzebie umiał uspokoić.
Zachowując popraw ną postawę, Antoni zaciśnioną pięścią zaznaczył dyskretnie mimikę skręcenia karku.
— Niech Antoni go tutaj przyprowadzi, a sam pójdzie sobie... Dobrze? Ten człowiek ma mi coś do powiedzenia... czuję to. Niech Antoni sobie pójdzie, mój Antoni...
Wyciągnęła do niego przebierającą palcami rękę, którą stary sługa ucałował z rozrzewnieniem, i wnet się oddalił.
Wkrótce dało się słyszeć przez pokoje niezwykle ciężkie stąpanie, i we drzwiach stanął chłop, rzeczywiście
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/39
Ta strona została przepisana.
— 33 —