Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/43

Ta strona została przepisana.
—   37   —

Drżącemi rękoma wydobył z zanadrza zatłuszczoną sakiewkę i z niej pomięte papierki.
— Więc.... przywłaszczyliście sobie jakieś pieniądze?
— Niby, że ja ukradł? Nie... sami dali.
— Mówcie wyraźniej, mój bracie. Więc może sprzedaliście drzewo dworskie?
— Nie to!
— Więc cóż nareszcie? Zabiliście kogo?
— Gorzej, jasna pani, gorzej.
Elza ugodziła całą silą swego zaiskrzonego spojrzenia w twarz chłopa i rękę wyciągnęła nakazujące:
— Mówcie!
A Kłoda podniósł oczy olśnione, pobladł, jak chusta, i zrozumiał, że przyszła chwila wyznania.
— Ja... ja w sądzie przysiągłem krzywo... oni mnie dali za to dziesięć rubli.
— Mówcie! — powtórzyła Elza gwałtowniej, postępując ku Kłodzie.
— Ja widziałem... Chrobotały w nocy piły na Koniecznem, ja podbiegłem... oni mnie także widzieli i wedle tego przyszli do mnie później, kiedy sprawa poszła na sąd. Oni mi dali dziesięć rubli, żeby ja świadczył za nimi... Ja bardzo biedny byłem, żona chorowała... jam wziął... i krzywoprzysiągł.
Elza patrzyła wciąż silnie w oczy chłopa, a biło od niej takie gorące współczucie, że na twarz winowajcy spłynęła ulga. Nie odwracał już oczu, spowiadał się z głębi serca:
— Ale tych rubli ja nie dotknął... są te same... weź,