w oczach pani zobaczył swe rozgrzeszenie i wymówił uroczyście:
— To ja wyzwolon...
Schylił się do kolan Elzy i objął je długim, łkającym uściskiem.
Powstał potem, ogromny, olśniony łaską, która n a niego spłynęła i pokłoniwszy się w pas ponownie, wyszedł uwolniony z więzów swego ciężkiego sumienia.
Pani Elżbieta stała długo na miejscu, z twarzą rozpaloną, z rozbłyśniętemi oczyma. Rojenia jej, błądząc od pałacu ku lasom i powracając znowu do pałacu, zgęściły się w głośno wymówione słowa:
— Są jeszcze dusze w leśnych ludziach...
Wieczorem była tak rozmarzona i przekorna, że ani mąż, ani hrabia Witold nie powrócili do namowy na współdziałanie w sprawie pieca gazowego. Rozpoczynali gawędę o różnych rzeczach, ale spotykali się ze zniechęcającą obojętnością parni Elzy, i ze zdaniem jej, uporczywie powtarzanem, niestosownem do wszystkiego, co się mieściło w głowach dobrego towarzystwa:
— Są dusze w leśnych ludziach...
Niezrozumiane zdanie zbudziło ciekawość i wywołało zapewne śledztwo. M usiał ktoś ze służby podpatrzeć scenę z Janem Kłodą, gdyż rozeszła się po okolicy wieść, że P an i Elżbieta całuje się z chłopami.
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/45
Ta strona została przepisana.
— 39 —