Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/54

Ta strona została przepisana.
—   48   —

tylko i poddawał mu się z namiętną lubością. Czuł się młodym pomimo dawno minionej lat czterdziestki, miał dziecinne niemal ciekawości dla rzeczy już dobrze znanych; żywił dla świetnego Paryża uczucia patryotyczne. Cieszył go kwitnący pozór magazynów na tych samych, tyle już razy oglądanych miejscach; upajał dźwięk mowy, tak wesoło i szybko przenoszącej energiczne między ludźmi porozumienia; kołysał nieustanny szmer powozów płynących równo, przyciszone mruczenia samochodów, przeważnie elektrycznych i bezwonnych. I te nawet barbarzyńskie gdzie indziej pudła nabrały już tutaj jakiejś ateńskości w harmonii wymiarów, w barwie, w elegancyi ruchu.
Ponieważ zawcześnie było do klubu na śniadanie, przysiadł na krześle przed kawiarnią i popijając dla tradycyi jakiś trunek »aperitif« — przeglądał płynącą ulicę, jak teatroman na setnem przedstawieniu ulubionego widowiska.
— Niema jak Paryżanki! — każda, ale to każda warta, aby za nią popędzić... ten nerw w noszeniu głowy i kibici! ta drobna, śpiżowa noga!... A przecie to dopiero druga, trzecia klasa, krzątająca się pieszo lub we fiakrach, o tej przedpołudniowej godzinie. — — Pierwszą klasę ujrzy w Lasku i na wyścigach. —
Jak korowód ogromnego baletu wywołał Konopacki z wyobraźni nieprzeliczone szeregi błysków oczu, uśmiechów, jedwabnych szmerów i przejmujących woni — te wszystkie, które widział i podziwiał w alei akacyowej, w Operze, w puofniejszych okolicznościach — — te kilka, które znał bliżej różnymi czasy...