Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/59

Ta strona została przepisana.
—   53   —

branym tłumom wrażone w twarze lokajów trąby archanielskie.
Na wyścigach, przy wielkich trybunach było tak rojno, że Konopacki, po opuszczeniu swej kompanii, błąkał się w lesiie cylindrów, w ogrodzie ukwieconych i upierzonych kapeluszy kobiet. Zapomniał nawet o pierwszym biegu, co do którego miał tajemne informacye Paula i ujrzał konie już dochodzące do celownika. Wygrał jednak koń wskazany przez Paula. —
— Do licha! Ile też za niego płacą w totalizatorze?
Po przeciśnięciu się do rozległych, jak stojący pasażerski pociąg bez kół, gmachów totalizatora, stwierdził, że — za wygrywającego płacono 11 do 1-go w zakładzie prostym o pole, 4 zaś do 1-go w zakładzie »placé«.
— I tak wziąłbym go tylko »placé« — pocieszał się Konopacki.
I gotował się na bieg klasyczny z faworytem Condorcet’em, następnie zaś na przewidywaną niespodziankę, którą sprawi swem zwycięstwem owa klacz włoska. Klacz nazywała się Fornarina — naturalnie!
— Jak się masz, Teodorze?! przecież żeś się wyguzdrał ze swej Melasówki do prawdziwego życia! Kipi tu życie — co?
Spotkanie było opatrznościowe. Pan Stefan Gorycz, Polak zamieszkały stale w Paryżu, przyjaciel nieboszczyka Zygmunta Podfilipskiego, obracał się w najsilniejszym wirze kosmopolitycznego ruchu. Przez niego