Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/60

Ta strona została przepisana.
—   54   —

trafić było można do źródeł wszystkich niemal powiadomień o należytem Użyciu czasu w Paryżu.
Nie był sam dzisiaj; trzymał się blisko z figurą męską, której strój jaskrawy, dziko błyszczące pod krzaczastemi brwiami oczy, tłuste wargi i zacięcie człowieka podchmielonego, dawały odgadnąć nie biegłemu nawet znawcy Paryża, że człowiek ten przyjechał tu, aby kupić całą rozkosz, jaka się da i jaką rozumiał.
— Baron Katapultos — hrabia Odwaga-Konopacki — przedstawiał Gorycz, nie czekając, aż który poprosi, gdyż od minuty obaj panowie nie odrywali od siebie oczu wzajemnie.
Katapultos wyciągnął muskularną prawicę i wstrząsnął silnie dłoń Konopackiego, trochę nieufną.
— Hrabia zechce pewno należeć do naszego obiadku dzisiaj... hein? — rzekł zamaszysty jegomość obcesowo, zapytawszy uprzednio Goryczą o radę poufałem mrugnięciem czarnych oczu.
— Radzę przyjąć, Teodorze — dodał Gorycz poważnie — nigdzie w Paryżu lepiej się nie zabawisz.
— Bardzo dziękuję.... zaszczycony jestem... nie wiem tylko, czy się zdołam oddzielić od mojej kompanii. Przyjechałem z d’Anjorrant’em.
Nazwisko markiza podziałało nietylbo na wrażliwego południowca lecz i na Goryczą. Obaj skłonili głowy aprobacyjnie. Katapultos nalegał tem bardziej:
— Może pan nawet się spóźnić; mamy program na cały wieczór.
— Baron zakupił całą noc dzisiejszą — zobaczysz! — dodał Gorycz.