Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/63

Ta strona została przepisana.
—   57   —

— I długo tak wytrzyma, myślisz? — spytał Teodor mocno zainteresowany.
— Ha, ocenimy go według tego, kiedy się zmęczy. — Czyż to nie zabawne? powiedz, Teodorze.
— Istotnie.
Zbliżał się wielki wyścig, do którego stanął Condorcet pod Joe Moor’em. Konopacki, nie radząc się nawet Gorycza, postawił 300 franków na Condorcet’a w totalizatorze. Jakoż od samego startu było widoczne, że ten spiżowy ogier skarogniady igra sobie z przeciwnikami. Nie przyśpieszając tempa, szedł na przeszkody i przesadzał je bez wysiłku, sprężystą falą swego rzeźbionego ciała. Mijał potem współzawodników, jak chciał, w biegu płaskim i przed ostatnią wielką przeszkodą szedł już sam jeden na czele. Jeździec chciał widocznie olśnić publiczność z trybun, bo pchnął konia w galop jeszcze dłuższy, pochłaniający przestrzeń, więc przeszkodę złożoną z wału między dwoma rowami, ogromną, przesadził Condorcet o pół metra za wysoko, aż zawisnął na mgnienie w powietrzu, lekki i silny, radujący oczy, jak zjawa konnego posągu. Rozziew podziwu towarzyszył zwycięzcy do mety. Inne konie szły za nim o trzydzieści do stu długości. Jeden wyłamał we środku toru i dochodził zdystansowany.
Konopacki odbierał wkrótce z totalizatora swą wygraną bez wielkiego zadowolenia, gdyż płacono tylko 2 do l-go. Natknął się na Katapultosa, który trzymał w garści bilety bankowe co najmniej na kilka tysięcy franków.
— Oczywiście — pomyślał pan Teodor — posta-