ślonego nikłemi liniami dróg, budek i sygnałów wytycznych. Sunęło to pociesznie, mijając się plamami i przesadzało przeszkody z pozorną łatwością. Jednak Konopacki, który znał dobrze konną jazdę i niejednokrotnie znalazł się przy przeszkodzie jako expert, oceniał zdaleka wysiłek tych rozciągań się w biegu i skupień do skoku to niebepieczeństwo zawarte w szybkości, w rozegraniu nerwów, w sąsiedztwie tylu ciał rozpędzonych. Chrząkał z zadowolenia, lub krzywił się, dając stopnie w swej nieomylności sportsmena, jeźdźcom i koniom. Wiedział, że to nie żarty, lecz bieg do zysku i sławy, czasem do kalectwa i śmierci. Zdał sobie więc dokładnie sprawę, dlaczego przy trzeciej przeszkodzie koń zepchnięty w bok przez jednocześnie z nim skaczącego, skoczył krzywo, zwalił się i kurczowo wierzgał w górę czterema przewróconemi nogami. Wstał potem, ale jeździec leżał na ziemi nieruchomy, jak jaskrawa szmata pstrząca murawę. — Wstał jednak i jeździec, podtrzymywany przez ludzi, którzy rzucili mu się na pomoc, ale już konia swego nie dosiadł.
Wypadek odwrócił na chwilę uwagę pana Teodora od wyścigu, i przypomniał mu zeszłoroczny fatalny casus w Melasówce, gdy Hryć Denisiuk, ujeżdżając do skoku ogiera, zabił się, przesadzając dół cembrowany na kukurudzę. — Powrócił oczyma do rzeczywistości, gdy już konie przechodziły po raz pierwszy przed trybunami, z wesołym grzmotem. Fornarina szła między pierwszymi, łatwo i spokojnie; siedzący na niej żokiej miał liberyę pomarańczową z czarnymi rękawami.
Oddaliły się znowu jaskrawe baloniki żokiejskich
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/65
Ta strona została przepisana.
— 59 —