Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/70

Ta strona została przepisana.
—   64   —

Konopacki czuł to najlepiej, lecz przez wrodzoną uprzejmość poddawał się grzecznie pod zęby owej piły.
— Hrabia był łaskaw niejednokrotnie zasilić nasz fundusz publiczny, to też zaliczyliśmy go w tym roku do protektorów.
— Zaszczycacie mnie panowie... ale właśnie w tym roku najlepsze moje chęci muszą być ograniczone z powodu niedoborów... Nieurodzaj buraków...
— Klęski moralne jeszcze są dotkliwsze — odparł nieubłagany Marchołt. — Przychodzę zaś właśnie z prośbą o radę wobec grożącej klęski moralnej: Zachodzi nagła potrzeba sumy dość znacznej, 4.000 franków, dla sprawy pierwszej doniosłości. Nie spodziewam się bynajmniej sumy tej otrzymać w całości od hrabiego, możeby jednak pańskie wpływy i stosunki zdołały pobudzić zacnych ludzi do złożenia tej sumy?
— Ach nie! — zawołał odruchowo pan Teodor — co chcecie, tylko mi nie każcie żebrać!
— Misya zaiste nieprzyjemna — odrzekł pan Brzetysław, ilustrując słowa swe postacią — ale biedaków już wyżej opodatkować nie możemy, możni zaś, z małym wyjątkiem, są nieprzystępni i twardzi.
Pan Teodor nic nie odrzekł, tylko rozłożeniem i zwarciem rąk chciał wyrazić: czegóż więc chcecie odemnie, z przeproszeniem? dam wam co mogę — do innych zaś udajcie się sami; niema o czem dłużej mówić. — Lecz nieuchronna postać Marchołta sterczała tak wytrwałe na krześle, tak tragicznie spoglądały tlejące uporem płomienie z ciemnych oczodołów, że Konopacki nie znalazł nic lepszego nad zapytanie: